Od dzisiaj praktycznie jesteśmy już w drodze powrotnej, zatrzymaliśmy się tylko na nocleg. Tym razem trafiło nam się większe miasteczko. Bardzo czyste i uporządkowane co raczej jest dziwne w Mongolii. Zakotwiczyliśmy w małym hoteliku, gdzie dostaliśmy dwa osobne pokoje( jeden dla nas i jeden dla Francuzów) ze wspólnym pokojem gościnnym i ubikacją. Nareszcie normalną, taką europejską. W trasie to zazwyczaj był wychodek daleko od gerów. Jeśli miał zamykane drzwi to już to był luksus; większość miała tylko prowizoryczne zasłony z trzech stron.
Po zrzuceniu bagaży ruszyliśmy razem z naszym francuskim kolegą na poszukiwanie jakiejś jadłodajni, głodni byliśmy przestrasznie. Znaleźliśmy mały bar gdzie serwowano jedzenie. Niestety nie było angielskiego menu, a nawet zdjęć potraw. Musieliśmy improwizować, na chybił trafił wskazaliśmy pani co chcemy zjeść i z niecierpliwością czekaliśmy na niespodziankę. Wybór nam się udał. Francois ( w skrócie Franek) dostał zupę z pierogami a my z Kuba smażoną wołowinę z frytkami, ryżem i warzywami. Bardzo smaczne zresztą. Po obiedzie wstąpiliśmy do sklepu po piwko. Jutro wyruszamy dopiero o 11-tej więc można trochę dłużej posiedzieć i pogadać.