Geoblog.pl    taraski    Podróże    zakochani w Azji:))    Budda Olbrzymi :)
Zwiń mapę
2014
10
wrz

Budda Olbrzymi :)

 
Chiny
Chiny, Leshan
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 17719 km
 
Wczoraj daliśmy się namówić na wycieczkę do Leshan. Chcieliśmy zobaczyć Wielkiego Buddę i po prostu poszliśmy na łatwiznę i wykupiliśmy wycieczkę zorganizowaną. Frank uprzedził nas, że nie będzie angielskiego przewodnika. Mały problem, wujek Google pomoże.
A więc 4.30 pobudka, o piątej miał nas ktoś odebrać z hotelu. I punktualnie o piątej przyjechał po nas koleś prywatnym autem. Aż dziwne, że taki punktualny;) O 5.10 wysadził nas przed bramą parku i kazał czekać do 6-tej na autobus. Mogliśmy spokojnie pospać te 50 min:( Przed szóstą pojawił się autobus; do Leshan jest jakieś 2 godz. jazdy, będzie można więc spokojnie podrzemać. O 6-tej autobus ruszył a o 6.05 przewodnik zaczął swój monolog przez mikrofon, oczywiście po chińsku bo angielskiego nie znał w ogóle. Nas w ogóle nie zauważał, jakbyśmy byli niewidzialni. Byliśmy przekonani, że skończy po 10 minutach bo ileż to można gadać o jednym posągu Buddy. A jednak można, skończył dopiero po godzinie. Byliśmy już tak wkurzeni, że o dalszym spaniu nie było mowy. O 8-ej autobus zatrzymał się na parkingu przed wielkim budynkiem, które na pierwszy rzut oka wyglądał jak muzeum. Weszliśmy do środka, pani zaprosiła nas do salki kinowej. Ok. , oglądniemy sobie film jak powstawał Wielki Budda. Rozsiedliśmy się wygodnie. Po 10 min. film, który był bardziej o geologii i minerałach jakie znajdują się na tych terenach, się skończył i otworzyły się drzwi do wielkiej sali, gdzie zobaczyliśmy wiele, wiele stanowisk ze sprzedażą biżuterii różnego rodzaju. Więc zrobiliśmy nawrót i skierowaliśmy się do wyjścia w stronę autobusu. Przy wejściu próbowano nas zatrzymać, że mamy się wrócić na „halę targową” ale postawa i mina Kuby szybko zniechęciła naganiacza. Później z autobusu widzieliśmy kolejne wycieczki siłą prowadzone na potencjale zakupy. Byliśmy nawet świadkami jak młoda gówniara, pracownica tego przybytku, nawrzeszczała na straszą babkę, kiedy ta zrobiła to samo co my, uciekła przed nachalnymi namowami do kupna. Po około 15 min. wróciła reszta naszej wycieczki i mogliśmy jechać dalej. Kolejny przystanek był już tym docelowym, pod bramą parku gdzie znajdował się Wielki Budda. Zmienił się przewodnik ale też tylko chińskojęzyczny. Trochę był zdziwiony jak nas zobaczył ale szybko sobie znalazł tłumaczkę, przez którą przekazał nam żebyśmy się nie oddalali tylko szli zwiedzać z całą grupą. Weszliśmy na teren parku, najpierw zobaczyliśmy kilka świątyń przed którymi nasz przewodnik rozwodził się po dobre 15-20 min. Za każdym razem gdy próbowaliśmy zobaczyć coś innego niż reszta grupy przewodnik przywoływał nas za pośrednictwem swojej „tłumaczki”. Chińskie zorganizowane wycieczki polegają na ścisłym podporządkowaniu się przewodnikowi. Przewodnik mówi: tu robimy zdjęcie i wszyscy robią, w tym samym miejscu i w tym samym czasie, nikomu nie przyjdzie do głowy, że można zrobić coś na własną rękę. Dlatego nasz głównodowodzący nie był z nas zadowolony, bo my oglądaliśmy to co chcieliśmy zobaczyć i robiliśmy zdjęcia tam gdzie nas coś interesowało. A już o mało nie dostał zawału, gdy zrobił przystanek na siku, i wszyscy zgodnie poszli gęsiego a my nie. Trzy razy nam pokazywał w kierunku toalet a my uparcie kręciliśmy głowami, że nie. W końcu dorwał „swoją tłumaczkę" i za jej pomocą przekazał, że teraz jest czas na siku, jakbyśmy tego wcześniej nie zrozumieli. A my dalej, że nie, nie mamy takiej potrzeby, żeby iść za potrzebą:) I teraz tłumaczka przewodnika się zdziwiła, że jak to nie, wszyscy idą to my też powinniśmy. A my wciąż jak dwa uparte osły że nie i już. W końcu wszyscy załatwili to co mieli załatwić i ruszyliśmy w dalszą drogę- w stronę głowy Wielkiego Buddy. Posąg buddy mierzy ok.70 metrów i jest jednym z największych na świecie. Kierunek oglądania zaczyna się od głowy i dalej schodami w dół aż do jego stupeczek. Żeby dotrzeć na sam dół, do podstawy posągu trzeba spędzić trochę czasu na schodach. Tłumy ludzi poruszają się w żółwim tempie albo jeszcze wolniej, bo każdy chce mieć nie tylko jedno zdjęcie a całą sesję zdjęciową: a to z głową buddy a to z jego ramieniem czy torsem. Jedno czy dwa zdjęcia nie wystarczą. Musi być cała seria i to w różnych pozach. W końcu po półgodzinnym schodzeniu w dół docieramy do celu. I dopiero tutaj rzuca nam się na oczy wielkość Wielkiego Buddy. Tłumaczka przewodnika, która miała nas na oku (żebyśmy się gdzieś nie zgubili) podzieliła się tajemnicą, że dotykając stupeczek Wielkiego Buddy można sobie zapewnić wieczne szczęście. Niestety nie było to łatwe do wykonania, po pierwsze, że zabronione. Jakby każdy chciał tak dotykać to za dużo z Buddy by już nie zostało (nie my pierwsi i nie ostatni chcemy mieć wieczne szczęście) a po drugie stopy posągu zaczynały się gdzieś z 2 metry powyżej miejsca gdzie staliśmy. No ale Polak potrafi. Kuba wypatrzył gdzieś z boku murek na który można się było wspiąć. Ułatwiło mu to dostęp do „wiecznego szczęścia”. Mi niestety brakło trochę wzrostu i tylko przy pomocy mojego męża, który mnie podniósł, zdołałam dotknąć małego palca buddy. Mam nadzieję, że trochę szczęścia mi skapnie. Po obejrzeniu posągu z góry na dół przeszliśmy do drugiej części parku: Oriental Budda Park gdzie znajduje się leżący Budda. Nasz przewodnik znalazł ustronne miejsce i zaczął kolejne wywody. Grzecznie siedzieliśmy z resztą grupy. Po 15 min. połowa grupy już drzemała a po kolejnych 15 spali już wszyscy oprócz nas. W końcu po kolejnych 10 przewodnik wyczerpał swój monolog i mogliśmy ruszyć dalej gdzie po zobaczeniu leżącego buddy mieliśmy mieć czas wolny. Leżacego zobaczyliśmy z daleka, przewodnik stwierdził, że nie jest to zbyt interesująca pozycja żeby poświęcać temu więcej czasu i zainteresowania. Za to dostaliśmy czas wolny, który okazał się wolnym i przymusowym na zakupy. Zostaliśmy zaprowadzeni do kolejnego sklepu z figurkami buddy i innymi dewocjonaliami. Upewniliśmy się o której mamy zbiórkę i poszliśmy zapoznać się bliżej z leżącym buddą. Jednak po 15 minutach przybiegł po nas przewodnik, że pora wracać , chociaż mieliśmy mieć 45 min czasu dla siebie . Autobus zawiózł nas do pobliskiej restauracji gdzie mieliśmy przygotowany lunch. Zaraz pod swoje skrzydła wziął nas starszy Chińczyk, który podsuwał nam co lepsze kąski. Był zachwycony, że lubimy chińskie jedzenie i dajemy sobie radę z pałeczkami. Chociaż nie znał angielskiego udało nam się porozumieć pojedynczymi słowami wspomaganymi jęz.ręczno- migowym. Po lunchu reszta wycieczki została zapakowana do autobusu i kontynuowała dalszą drogę do góry Emei. Większość miała wykupiony 2 dniowy pakiet. A my wraz z inną parą Chińczyków wróciliśmy do Chengdu. Po powrocie do hotelu Frank chciał wiedzieć czy podobała nam się wycieczka. Niestety nie usłyszał od nas dobrych słów. Poczuł się trochę odpowiedzialny za to że nas namówił na te wyprawę i żeby nas trochę udobruchać postawił nam piwo.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (53)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
taraski

Jola i Kuba
zwiedzili 5% świata (10 państw)
Zasoby: 110 wpisów110 12 komentarzy12 2112 zdjęć2112 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
16.06.2014 - 28.11.2014