Nogi jeszcze bolą ale przestało już padać więc trzeba ruszyć dalej. Po pysznym śniadanku zabieramy nasze plecaki i w drogę. Jesteśmy prawie na półmetku. Schody jeszcze nas gnębiły przez cały Chhomrong, który jest najdłuższą wioską na trasie. A później było i z górki, i pod górkę i po płaskim też trochę więc nasze nogi miały trochę urozmaicenia. Po drodze minęliśmy dwie mniejsze wioski ale było jeszcze w miarę wcześnie więc maszerowaliśmy dalej. Zatrzymaliśmy się dopiero koło 16-tej w Dovan. Mijane przez nas wioski składały się głównie z gesthousów, wielu gesthousów więc było w czym wybierać. Chociaż ceny noclegów i jedzenia są takie same w całej wiosce można trochę powybrzydzać głównie na czystość czy widok z ogródka. Większość gesthousów ma pokoje bez okna lub z tak maleńkim, że o widokach przez okno można zapomnieć. Ale w sumie komu to potrzebne jak cała trasa do ABC jest jednym wielkim i przepięknym widokiem. Dovan miał raptem 3 gesthousy, w pierwszych dwóch zostały wolne tylko łóżka w dormach, co nie za bardzo nam odpowiadało bo 2 łóżka kosztowały tyle samo co pokój dwuosobowy. W trzecim dostaliśmy ostatni pokój. I jak się później dowiedzieliśmy to mieliśmy wielkie szczęście. Dovan jest najlepszą opcją na noc dla wchodzących i schodzących z ABC. Więc najlepiej być tam jak najwcześniej. Poza tym osoby z przewodnikami czy tragarzami mają pierwszeństwo w rezerwowaniu noclegów. Szerpowie wiedzą gdzie są dobre miejscówki i wcześniej telefonicznie rezerwują nocleg dla swoich klientów. My wędrowaliśmy na własną rękę więc musieliśmy liczyć tylko na swoje szczęście. W jadalni spotkaliśmy parę Polaków z Warszawy, którzy już schodzili z Annapurny. „Pocieszyli” nas że na górze jest dużo śniegu i bardzo zimno.